Schody, schody, schody…

– Dalej nie idę, mam dość! Znowu te cholerne schody!
– To Rzym, proszę pani…
Ten dialog usłyszałem kiedyś, gdy mijałem kolejną grupę turystyczną z Polski. Wcześniej setki razy pokonywałem rzymskie schody, schodki i schodeczki, ale ich istnienie wydawało mi się czymś naturalnym i oczywistym. Były częścią ciągów komunikacyjnych. Po tym zdaniu spojrzałem na nie inaczej. Jak na coś współtworzącego to miasto.
Schody w dół
Jak większość podróżników wyruszam z dworca Termini. Wybieram via Nazionale. Po kilku minutach spotykam moje pierwsze schody. Kiedy stoimy na chodniku przy ulicy, jesteśmy na poziomie stropu kościoła. Widzimy XV-wieczny portyk prostej niewielkiej budowli przykrytej dwuspadowym dachem. Każdy stopień to kilkadziesiąt lat wstecz. Uświadamiamy sobie, jak to miasto narastało. Warto pokonać te stopnie i być na poziomie wieku V. Tam przyjmuje nas jednonawowy kościół z końca IV wieku; zachował pierwotny kształt. Wnętrze nie przytłacza obrazami, zdobieniami ani złotem. Jest ciche, niedoświetlone, skromne jak czas, z którego pochodzi. Jedynie freski dają dowód, że nasi poprzednicy mieli bogatą inwencję, jeśli chodzi o rodzaje tortur. Swojsko brzmią imiona męczenników: Witalis, Gerwazy i Protazy.

Schody w górę
Każdy kiedyś idzie ku Koloseum. Punkt obowiązkowy, ale wystarczy po drodze lekko zboczyć z trasy przy Via Cavour i pokonać schody łączące ją z via delle Sette Sale. Strome, marmurowe, długie. Z perspektywy placu, na który wchodzimy, nic nie przypomina, że jesteśmy przed kościołem. I to jak ważnym. Pierwszy kościół wzniesiony (właściwe słowo po pokonaniu schodów) już w V wieku, niestety jak większość przebudowywany wielokrotnie, zgodnie z nakazami nowych mód. Za renesansową fasadą kryje się konstantyńska bazylika przykryta barokowym sklepieniem opartym na 20 antycznych kolumnach w stylu doryckim. Takie rzeczy tylko w Rzymie. Kościół poza obrazem Guercina i bizantyjską mozaiką z VII wieku kryje we wnętrzu dwa prawdziwe skarby. Jeden z kultury materialnej, drugi – duchowej. Ten pierwszy to Mojżesz dłuta Michała Anioła, ale na opis tego „Rogacza” nadejdzie właściwsza pora. Ten drugi to podwójne kajdany, którymi skuwany był pierwszy papież – w czasie zatrzymania św. Piotra w Jerozolimie i w Mamertyńskim Więzieniu, gdy był już biskupem Rzymu. Teraz, po cudownym połączeniu, leżą w szklanej urnie pod ołtarzem i pomagają wierzącym uwolnić się z więzów opętania przez złe moce. Jest jeszcze jeden powód, by przejść te schody, a właściwie ulicę. Jej nazwa. To via il Monte Polacco, nazwana tak na cześć polskich legionów, mających swą siedzibę w tym kościele i klasztorze. Tych legionów Dąbrowskiego z naszego hymnu, które miały iść „z ziemi włoskiej do Polski”…

Schody ku radości
Chyba najbardziej nagłośnione rzymskie schody. Chyba najbardziej znane schody świata. Nagłośnione, najgłośniejsze. Większość przybyłych nie wie, dokąd właściwie prowadzą. Nie zauważamy manierystycznego kościoła na ich szczycie, ogrodów na wzgórzu Pincio. Schody ufundowane przez francuskich królów, a zwane hiszpańskimi. 138 stopni. Ale chyba nikt nimi nie wchodzi na wzgórze ogrodów w celu, w jakim zostały zbudowane, chociaż warto – nie ma lepszego miejsca na piknik w upalny dzień, w cieniu pinii i w towarzystwie rzeźb. Schody żyją już własnym życiem. Pełnią życia. Wielojęzyczny gwar, współczesna wieża Babel. Wszechobecna radość. Czerwone róże kupowane ukochanym od śniadych sprzedawców zza morza. Tysiące wyznań i westchnień uwiecznionych na kartach pamięci aparatów. Każdy pochłonięty własnym towarzystwem nie przejmuje się obecnością innych. Nie powinno się na nich robić tylko jednego – jeść.

Schody na głowę
Dochodzę do serca Rzymu, siedziby jego władz. Miejsca, którego gęsi nie pozwoliły zdobyć Galom. A ja zdobędę po schodach i to dwukrotnie. Bo mam do wyboru strome wejście po lewej i łagodne po prawej. Wybieram obie możliwości.
Średniowieczna fasada nie zachęca do pokonania schodów. Ale jak często w Rzymie, nie dajmy się zwieść pozorom. Naprawdę trzeba pokonać tych 124 stopni. Nie dla antycznych kolumn z czasów Imperium, umieszczonych w tej XII-wiecznej budowli, nie dla wspaniałego sklepienia i posadzki w stylu arte cosmatesca, nawet nie dla rzeźby Donatella. Jest coś, co powoduje, że te schody pokonują wszystkie rzymskie matki. To malutka figurka Santo Bambino. Cudowna rzeźba Dzieciątka wykonana według legendy z drzewa z Ogrójca, pod którym dorosły Jezus modlił się przed swoją kaźnią. Nieważne, że to kopia, bo ktoś odważył się ukraść świętość. Ważne, że tę drogę pokonują wszystkie matki ze swoimi bambini, by podziękować Matce Boskiej Ołtarza Niebiańskiego.
Cordonata capitolina – takie schody, nie schody. Bardziej pochylona ulica z progami. Zaprojektowana tak, aby mogły się po nich wspinać osły. Zaprojektowana przez samego Michała Anioła tak zresztą jak i plac, na który prowadzą. Wypada wejść, jeśli nie jesteśmy osłami. Wypada, bo prowadzą na Kapitol. Głowę Rzymu. Na dole wejścia strzegą dwa lwy przeniesione ze starożytnych świątyń. Na szczycie witają nas Kastor i Polluks, za nimi Marek Aureliusz – cesarz, którzy uważał, że nie należy dążyć do sławy czy bogactwa i należy panować na emocjami. Wchodzimy na plac otoczony wspaniałymi budynkami: Palazzo Nuovo, Senatorio, dei Conservatori, siedziba władz miast i miejskich muzeów. Jeśli nawet nie mamy czasu, by zachwycać się ich wyposażeniem, musimy zobaczyć, jak nieco na uboczu z kolumny szczerzy kły w obronie Romulusa i Remusa słynna Wilczyca. Dzieło mistrzów etruskich, odnalezione na Lateranie. Symbol stolicy Imperium. Znak Rzymu. Musimy przystanąć na chwilę i mieć u stóp ruiny dawnego Rzymu z via Sacra dochodzącą do wzgórza. Mam u stóp i patrzę z góry na resztki Imperium.

Schody ku niebu
Mały, niepozorny budynek obok monumentalnej Bazyliki San Giovanni. Mijają go tłumy biegnące do katedry biskupa Rzymu. Tam mozaiki, posadzki, cuda. Tu cisza. Tylko 28 stopni. Jedna z największych relikwii chrześcijan – pokonywał je w pałacu Piłata sam Chrystus. Dzisiaj w modlitewnym skupieniu pokonują je na kolanach pielgrzymi. W różnym wieku. Każdy wnosi po stopniach własną intencję. Nadzieja. Nie potrzebują nic więcej. Żadnej oprawy. Jakże inne, bez fleszy aparatów. Bez rozmów i wyznań. Bez wyznań wymówionych, ale z wyznaniami wyczynionymi. Z bezgłośną rozmową, modlitwą.

Z dołu do góry, z góry na dół. W końcu to miasto na wielu wzgórzach. Można nimi wchodzić i z każdym stopniem podziwiać coraz większą panoramę Rzymu. Można z każdym stopniem schodzić w głąb przeszłości. Przebiec. Przystanąć w biegu. Można na nich przycupnąć i niezauważonym w tłumie i niezauważającym tłumu zjeść ciabattę z prosciutto i mozzarellą di buffala.
Wyznać Miłość, wyznać Wiarę.

Każdy znajdzie odpowiednie dla siebie. A więc, proszę Państwa, schodzimy się w Rzymie.

Schody prowadziły mnie do:
Basilica di San Vitale przy via Nationale
Basilica di San Pietro in Vincoli
Chiesa di Santissima Trinità dei Monti
Basilica Sanctae Mariae de Ara coeli
Piazza del Campidoglio
Scala Santa



Autor tekstu:
Marcin – archeolog, miłośnik dobrej kawy i długich spacerów po Rzymie, nie tylko tym antycznym.